BIO
Jestem poszukiwaczem prawdy. Spaceruję tam i z powrotem i poszukuję prawdziwej prawdy. Kontempluję życie. Fotografuję. Podróżuje. Zadaję pytania. Robię to co lubię i jestem wolnym człowiekiem.
ARCHIWUM

Wszystkie prawdy, które wam tutaj wyłożę, są bezwstydnymi kłamstwami.

Ruszył piłkarski balon emocji przed EURO 2016

euro 2016

Tak tak… piłeczki, czapeczki, koszulki, wuwuzele, flagi. To wszystko czeka na swojego właściciela w przed dzień piłkarskiego święta jakim jest turniej EURO 2016.

Emocje sięgają zenitu, a do EURO jeszcze zostało kilkanaście dni. Nie ma co się złościć – w końcu na to czekaliśmy od 2012 roku, gdy się nie udało. Wszyscy przecież widzieli gole Lewandowskiego, mecze Milika, Grosickiego, Krychowiaka czy Glika. Oczekiwania są ogromne, jak zresztą miało to miejsce przed EURO 2012, Mistrzostwami Świata w Korei i Niemczech.

Potrzeba? Dmuchanie balonika? A może wielki biznes? Jedno i drugie. Każdy ma swoje EURO 2016. Jedni widzą w tym ogromny biznes dlatego kodują transmisje, sprzedają koszulki, telewizory, bukmacherskie typy, organizują akcję promocyjne i konkursy, w których wygrać można gadżety z autografami znanych piłkarzy. Inni z kolei wyczekują w Arłamowie, oglądają treningi, a jeszcze inni kupują zapas piwa na całe 30 dni europejskich piłkarskich zmagań tylko po to by nie musieć wychodzić z domu, gdy inni grają.

Prawda jest też taka, że tak samo ekscytowaliśmy się przed mundialami w Korei i w Niemczech, przed EURO 2008 i turniejem u nas, a potem nadzieje prysnęły z taką samą prędkością. Ale moim zdaniem tu nie chodzi o statystykę, szansę i wygranie EURO. Po prostu każdy z nas potrzebuje głupiej nadziei, że mamy kolejne Orły Górskiego 2.0 oraz wiarę, niezmąconą przepowiedniami, że znów czekają nas mecze „o zwycięstwo, o wszystko i o honor”, to wilcze prawo kibiców. Może i tak. Ale każdy marzy o takim scenariuszu i nawet ci, którzy wieszczą inaczej, prędzej czy później dadzą ponieść się piłkarskim emocjom. Taka kolej rzeczy.

Pamiętam, że w 2012 roku końcówkę Euro obejrzałem w Cala D’Or na Majorce. Pamiętam hotelową recepcję, która zapełniona była do ostatniego miejsca. Siedziałem w 1 rzędzie razem z Hiszpanami. Gdy grali czas się zatrzymywał. Coś jakbym przez 90 min doświadczył swego rodzaju incepcji. Kelnerzy, barmani przestali pracować. Wszyscy aktywnie kibicowali. I tylko ten jeden biedny Włoch, który jako jedyny wspierał swoją drużynę.

Każda bramka to było istne szaleństwo. Petardy, fajerwerki, krzyk, brawa, rumor i bieganie po ulicy. Typowa fiesta, która tak jak gol rozpoczynała się niespodziewanie i tak samo kończyła, by czekać na kolejną. Niesamowite zjawisko, którego życzę sobie i nam, tutaj. W Polsce. Nie tylko przez 3 gwarantowane mecze Polaków.

Skomentuj.