Cóż, Wilno odwiedza się głównie dlatego, że to dawne ziemie polskie. Kresy. Miejsce kochane przez Zygmunta Augusta, Mickiewicza, Słowackiego, Kraszewskiego, Syrokomla, Gałczyńskiego… Miłosza. Można by tak bez końca.
Wilno przecież to kolebka polskiej przedwojennej kultury. W tamtych czasach spokojnie mogło rywalizować z Krakowem. Pełne jest ciekawych zaułków, skwerów, podwórek i dziedzińców. Z pewnością warte i godne długich dziennych przechadzek i spacerów. Każdy może odkryć Wilno po swojemu odwiedzając cmentarz na Rossie, stare miasto, muzeum Adama Mickiewicza, przeczytać aktualne wydanie Kuriera Wileńskiego, wspiąć się na górę trzech krzyży (Góra Trzykrzyska), obejrzeć panoramę miasta, Prospekt Giedymina, Ostrą Bramę, doświadczyć wileńskiego zachodu słońca, usiąść w kawiarni ówczesnej bohemy. Zobaczyć Wilno żydowskie, tatarskie, karaimskie. Spróbować zobaczyć kilka z dostępnych 40 kościołów, 20 cerkwi prawosławnych, kilkunastu kościołów protestanckich i synagog.
Ty, co w ostrej świecisz bramie…
O dawnej polskości Wilna świadczą nie tylko akcenty i dziwnie polsko brzmiące ulice, ale także możliwie wszędzie słyszany język polski. W końcu do dziś uważa się, że bez Żydów i Rosjan Wilno byłoby czysto polskim miastem. Dlatego tak łatwo je pokochać, niż zrozumieć.
Przez setki lat żyły tu obok siebie i przenikały się rozmaite mniejszości narodowe, tworząc osobliwą tożsamość Wilna. Ten tygiel kultur znany mi doskonale ze Stambułu, w Wilnie zachował się do dziś. Jednym słowem każdy ma takie Wilno, jakie sobie zapamięta, wymarzy, zaplanuje.