Jest ich 9. Jedna prywatna, a niektóre niezamieszkałe. Oddalone są tylko 30 kilometrów od Stambułu. Praktycznie można się tam dostać wyłącznie promem. A sam rejs trwa jakieś 45-60 minut. Kosztuje… 5 złotych.
Pytając rdzennych Stambułczyków o Wyspy Książęce i wymawiając magiczne słowo "adalar" zobaczymy szczery ogromny uśmiech na twarzy i usłyszymy wiele ciepłych słów. To znak, że warto zainwestować 5 złotych i wybrać się w te rejony. Z racji na komfort psychiczny, radzę jednak celowo ominąć piątek i weekend. Panuje wtedy na wyspach przeogromny tłok i hałas.
Natomiast wybierając się na Adalary w środku tygodnia pracy poznać można prawdziwe oblicze Wysp Książęcych. Ciszę, spokój i wyjątkowy klimat nieskażony samochodami.
To jedno z nielicznych miejsc, w których nie uświadczymy samochodów, skuterów i motocykli prykających śmierdzącymi spalinami. Na wszystkich wyspach jest bezwzględny zakaz poruszania się pojazdami spalinowymi. Czy ktoś tego chce lub nie. Oczywiście spotkać można co jakiś czas samochód. Ale na pewno nie będzie to prywatny pojazd. Z reguły są to karetki, radiowozy i sprzęt ciężki potrzebny do wykonywania prac budowlanych. Pozostałe pojazdy to konie z dorożkami, rowery oraz elektryczne skutery. Same dorożki to typowe fiakry, czyli tureckie faytony. Można nimi objechać całą wyspę, dotrzeć na plaże lub do konkretnej atrakcji.
Dorożki olaliśmy. Nie sztuka wsiąść, zapłacić i szczycić się, że coś się zobaczyło. Nie wypożyczyliśmy też rowerów. Postawiliśmy na własne nogi i całodzienny obchód.
Buyukada
Na Wyspach Książęcych gościliśmy dwa razy. Tak nam się spodobało. Pierwsza wizyta to Buyukada. Największa z całego archipelagu. I moim skromnym zdaniem najładniejsza i najwięcej mająca do zaoferowania.
Jest najgęściej zaludniona. Praktycznie większość jej powierzchni zajmują zabudowania lub las piniowy. Zabudowania, które można na Buyukadzie spotkać są dość charakterystyczne. Wybudowane zostały w stylu art nouveau, czyli secesyjnym. Rozwijał się on od 1890 do 1925 roku i do dziś potrafi cieszyć oko. Architektura na wyspie cechuje się stosunkowo abstrakcyjną formą, o bogatej ornamentyce. Budynki są raczej białe i dodatkowo ozdobione elementami w kolorze pasteli. Całość prezentuje się na tle zieleni nader nowocześnie, mimo, że budynki te pamiętają często początek XX wieku.
Oprócz portu, okolicznych płatnych plaż warto udać się na drugi koniec wyspy. Minąwszy śmierdzącą stadninę koni dotrzeć można na szlak prowadzący na Yuce Tepe, najwyższy punkt wyspy wznoszący się na wysokość 202 m n.p.m. Mozolna wspinaczka w upale nagrodzona jest szczodrze. Panorama widoczna z tego miejsca jest bardzo atrakcyjna, a sprawne oko dostrzeże Stambuł i statki oczekujące w kolejce do przepłynięcia przez cieśninę bosforską. Na szczycie znajduje się również restauracja oraz klasztor św. Jerzego.
Heybeliada
Z racji, że został nam jeden wolny dzień i mieliśmy kilka możliwości na jego spędzenie (np. zwiedzić Las Belgradzki), wybraliśmy się ponownie na Wyspy Książęce. Aby nie być monotematycznym, wybór padł na kolejną co do wielkości wyspę – Heybeliadę.
Nie widać tu już takiego przepychu jak w przypadku Buyukady. Wyspa widać jest mniej doinwestowana, ale nie zmienia to faktu, że nie jest godna uwagi. Przede wszystkim wyróżnia się ilością dostępnych plaż. Większość jest płatna. Znajdują się też zaciszne plaży. W centralnej części wyspy znajduje się Szkoła Morska oraz Seminarium Duchowne.
Podczas zwiedzania Heybeliady warto zboczyć nieco z trasy i przespacerować się szutrową ścieżką wzdłuż tamtejszego klifu. Spotkać tam można zejścia do wspomnianych wcześniej sekretnych plaż. Na jednej z nich znaleźliśmy nawet blaszany bar otoczony kamienistą plażą i parasolkami.
SPIS TREŚCI:
1. Stambuł i 2 kontynenty – pierwsze wrażenia, informacje ogólne i praktyczne
2. Sultanahmet
3. Na północ od Złotego Rogu
4. W stronę Morza Czarnego – Kilyos
5. Azjatycka część Stambułu
6. Wyspy książęce
Więcej zdjęć w albumie na Flickr.