„Mostar? To to miasto z mostem!”
To jedno z nielicznych miejsc, które miałem w ostatnim czasie zobaczyć i które wywarło tak niezapomniane emocje. Trudno je nazwać i trudno o nich pisać, ponieważ są to bardzo niecodzienne emocje. I pomyśleć, że zaledwie 100 km od turystycznego tłoku znad Adriatyku.
Mostar to przede wszystkim miasto naznaczone historią, wiarą w przetrwanie i krwią. Po raz pierwszy stawiając nogę na jednej z głównych ulic czarsziji czułem przeszywający do szpiku kości szacunek. To tak jakbym chodził po splamionym niewidzialną krwią chodniku. Rozglądam się. Wokół otaczają mnie pozostałości po minionej wojnie. Patrzę w prawo – zniszczone i podziurawione od kałasznikowów elewacje bośniackich kamienic. Bez trudu można je zauważyć. Na lewo – wciśnięte pomiędzy sosnowe pinie nagrobki. Od razu orientuje się, że jestem w miejscu wyjątkowym, niebanalnym. Idę schodami do góry. Mijam kilka szczelnie opatulonych kobiet. Skręcam w prawo. Do muzeum Hercegowiny. Oglądam projekcję filmu. Teraz rozumiem, dlaczego Mostar od wieków przyciągał artystów, pisarzy i turystów.
Mostar to odcisk palca Turków, Austriaków, Chorwatów, Bośniaków i Serbów. To kraina meczetów, minaretów, kościołów, cerkwi, tureckich domów i otomańskiego mostu. Mostu, który kiedyś podzielił, dziś łączy dwa brzegi szmaragdowej Naretwy. Bezapelacyjny symbol miasta. Od powstania stanowił symbol pojednania chrześcijaństwa z islamem. I jako symbol wojny spadł w 1993 roku wprost do wody. Odbudowany na nowo w 2004 roku przy współpracy z tureckimi rzemieślnikami tradycyjnymi metodami. Obecnie skaczą z niego do lodowatej wody tutejsi zapaleńcy. Członkowie „Klubu skakaća u vodu Mostari„. Mostarzy skaczą w dowód swojej odwagi i męskości. Co roku organizowane są zawody w skokach.
Tuż obok znajduje się największy miejscowy meczet Karadjoz-Bega z 1557 r., Nesut-agi Vucjakovicia z 1564 r. (linia frontu), oraz Koskin Mehmed-paszy z 1617 r. z autentycznymi malowidłami ściennymi. Z oddali widać wysoką, chyba wyższą od minaretów wieżę kościoła katolickiego. Po przejściu przez most siadam w restauracji. Na taras widokowy prowadzi mnie miła tutejsza dziewczyna. Nie mam wątpliwości, że dorabia jako naganiaczka. Poleca kilka lokalnych potraw. Zamawiam cevapcici i sarajevsko pivo. Oba smakują wyjątkowo. Inaczej. Z zawieszonego nad Naretwą tarasu doskonale widzę szmaragdową wodę i przemykających po wyślizganym moście turystów. Z utęsknieniem czekają z wycelowanymi aparatami na mostara. Ten woła 25 euro. Prowokuje. Patrzy w dół. Markuje skok. Schodzi. Nie tym razem.
I to tylko wycinek. To co najmniej 2 światy. Wzruszające piętno wojny. Weseli i kontaktowi ludzie, którzy mimo widocznych różnic żyją razem. Pozornie w pokoju.
Pozostałe odcinki:
- Chorwacja cz. 1 – Narodowy Park Krka + Skradlin
- Chorwacja cz. 2 – Szybenik
- Chorwacja cz. 3 – Dubrownik
- Bośnia i Hercegowina cz. 4 – Mostar, miasto z mostem
- Bośnia i Hercegowina cz. 5 – Medjugorie
- Chorwacja cz. 6 – Split
- Chorwacja cz. 7 – Trogir
- Chorwacja cz. 8 – Jeziora Plitwickie
- Chorwacja 2012 cz. 9 – Kac Zagrzeb
Wszystkie zdjęcia dostępne na Flickr w albumie Bośnia i Hercegowina oraz Chorwacja..
Mimo wszystko z lekkim niepokojem czekałam na Twoje wrażenia z Mostaru, ale… To miasto jest tak wyjątkowe, że przecież nie mogły być inne, prawda?;) To jest miejsce, do którego na pewno będę wracać – jeszcze nie wiem, w jakich konfiguracjach, ale będę.
@Kasia Mostar jest bardzo klimatyczny. Wydaje sie, że nie jest zbyt duży. Samo stare centrum historyczne z tureckimi domami można obejść dosłownie w 30 min. Było strasznie gorąco wiec siedzieliśmy sobie w restauracji na tarasie widokowym. W domu tureckim byliśmy, koło tego meczetu co zwiedzać można jest taka fontanna – walnąłem się tak mocno w głowę że do dziś mam guza. A widziałaś te dzieci żebrające? Głównie siedzą przy kościele z tą wysoką wieżą. Co jakiś czas przyjeżdza do nich samochód i trąbi żeby nie spały. Na skrzyżowaniu siedział taki chłopak, za nami szła jakaś para z innego kraju, zwolnili przy nim, a ten podleciał i błagał ich aby dali mu butelkę wody, którą trzymali w ręku. Prawie im wyrwał ją. Ogólnie dziadostwo straszne.
ja tych żebrzących dzieciaków nie kojarzę… wiem, że jakies były, bo znajomi oddali im rok temu wszystkie nasze resztkowe kuny i marki, ale żebractwa jakoś tam nie kojarzę. wygląda na to, że miałeś sporo czasu na samotną włóczęgę – bez grupy – następnym razem też bym tak chciała;)