Nowy rok. Nowe wyzwania. Nieuniknione zmiany. Ale czy nowe cele? Chyba nie. Bo cele, jako tako nie zmieniają się. Od tak! A szczególnie nie pod wpływem kartek w kalendarzu. W przypadku noworocznych postanowień – klimat do ich wprowadzania w życie jest cały czas, przez 365 dni. Zupełnie nie rozumiem tych, którzy czekają na nie do końca roku. Z lenistwa? A może tylko z racji uspokojenia swojego sumienia?
1 stycznia odetchnąłem. Po raz kolejny. Ulżyło. Aczkolwiek trochę szkoda tego pieprzonego 2011. To był dobry rok. Udało się zarobić na święty spokój. Zrealizować pośrednie cele. I to nawet z nadmiarem. Nie powiem – było bajecznie. Ale chwila! Styczeń to raczej możliwość oczyszczenia umysłu od trosk i wewnętrznego chaosu. Tak jak wtedy, gdy obroniłem pracę magisterską i naprawdę nie wiedziałem, co myśleć. To taki stan umysłu, w którym nie wiadomo, jaką drogę wybrać. Stoisz na rozdrożu i … po prostu stoisz.
W tym wypadku, co prawda droga jest znana i wiadomo gdzie iść, ale chęć przycupnięcia, odpoczynku jest prawdopodobnie silniejsza. Zatrzymać się i rozejrzeć po okolicy – to dobry plan.
Cały czas też, jak wielcy tego świata marzę… Marzę o dalekich podróżach oraz życiu bez papierowego chamstwa i typowo ludzkich problemów. W spokoju! W pokoju!
Wniosek: Żyj i nie licz czasu.